24 sierpnia 2022

„Jesienne miesiące na wsi. Z dziennika wychowawczyni”. Kurpie, 1937 r.

Zapraszam do lektury trzeciej części pamiętnika nauczycielki pracującej na Kurpiach.
 Poprzednie części są na blogu: KLIK (marzec i kwiecień) oraz KLIK (maj i czerwiec). Niech to będzie ciekawostka historyczna, a może i inspiracja dla współczesnych przedszkolanek.





Przez cały wrzesień i październik gospodarze zbierają plony z pola i w wielu wypadkach dzieci jeżeli nie są im pomocne, to w każdym razie są przy tym obecne. Jarzyn w przedszkolu mamy teraz poddostatkiem i obiady mamy wyłącznie jarskie. Największy jednak nacisk połyżyłam na przeróbkę zboża, co w moich warunkach nie przedstawiało wielkich trudności. Pracuję na wsi. (...).

Omówiliśmy temat: co się dzieje ze zbożem, które zebrano z pola? Gdzie je przechowują i co dalej z nim robić będą?

Trzeba z kłosów powybierać ziarna.

Rozdaję kłosy i dzieci wydobywają z nich ziarna, które następnie kładą w małe papierowe pudełeczka (pudełeczko z kwadratu przygotowały sobie dnia poprzedniego). Przekonaliśmny się, że praca idzie bardzo wolno. Ale jest na to inny sposób.

Wszystkie dzieci wiedzą, co to jest młócka. Kilkoro dzieci starszych już to widziało, więc bardzo ożywione informują nas, jak to się odbywa. Dowiadujemy się, u kogo we wsi młócą zboże i idziemy do tej stodoły. Pokazałam dzieciom z bliska, jak wygląda cep i pozostawiłam je, by spokojnie mogły się przyglądać.

Zboże ułożone jest na klepisku i silnie się je uderza cepami.

Zbieramy trochę wymłóconego ziarna.

W parę dni później prowadzimy dalszą rozmowę. Co robią gospodarze ze zbożem, które wymłócili? Jak z ziarna wydobyć mąkę? Spróbujmy!

Polecam, by dzieci rozgniotły kamykiem ziarenka, które mają przechowane w swoich pudełkach.

Otrzymały mąkę, pomieszaną z otrębami (nie oddzielamy ich i nie zwracamy na nie uwagi dzieci).

Wszyscy wiemy, że w ziarnie jest mąka, ale jak zazwyczaj z ziarna wydobywa się mąkę?

Tu któryś z chłopców powiedział, że zawozi z ojcem worek zboża do młyna. Następuje rozmowa O wiatraku. Każdy opowiada, jak się obracają śmigi. Postanowiliśmy po obiedzie pójść w stronę wiatraka.

Jakkolwiek mamy wiatrak niedaleko naszego osiedla, ale dzieci z przedszkola jeszcze są za małe, by pokazywać wewnętrzne jego urządzenie; oglądaliśmy jedynie z zewnątrz.

Widzieliśmy przytem, jak jedni wieśniacy przywozili zboże, jak inni zabierali na wóz worki z gotową już mąką, jak wyglądają umączeni robotnicy, jak szybko obracały się śmigi i przysłuchiwaliśmy się turkotowi wewnątrz młyna.

Nazajutrz przynoszę do przedszkola trochę mąki w misce, ustawiam na stole. — Mamy nareszcie mąkę, a kto mi powie, jak to z tego chleb upiec. Głosy dzieci: — "Wody dolać!... Dolewam. — Wymieszać!... Mieszam. — Soli wsypać!... Sypię soli. — Czy myślicie, że mogę już z tego chleb piec? — Nie, moje dzieci, chleba jeszcze z tego ciasta mieć nie będziecie — najwyżej placki żytnie, które wam upiecze gosposia. Niesiemy ciasto do kuchni.

Polecam, żeby dzieci dopilnowały, kiedy matki będą chleb piekły, żeby uważały, jak to zrobią i co dodają do mąki. Niech dzieci dobrze się przyjrzą, niech wypytają dokładnie o wszystko, a potem mi opowiedzą.

W ciągu całego tygodnia dzieci komunikowały coraz to jakąś obserwację. A jedno z nich przyniosło nam od matki mały bochenek świeżo upieczonego chleba.

Położyłam go na stole, by dzieci mogły swobodnie mu się przyjrzeć. Zapach świeżego chleba napełnił pokój. Dzieci dotykały palcem skórkę chleba, twierdziły, że jest twardy i chleba, twierdziły, że jest twardy i przyjemnie pachnie.

Poleciłam Zosi podziękować matce od wszystkich dzieci za ładny bochenek. — A teraz powiem wam, co mi dzieci przez ten czas naopowiadały o pieczeniu chleba.

— Jedno mówiło, że matka wsypała mąkę do dużej dzieży i nalała wody. — To ja powiedziałam — odzywa się Zosia. — Drugie widziało, jak matka sypała sól i drożdże wlewała; jeszcze jedno powiedziało, że z początku w dzieży było mało ciasta, a potem urosło dużo do samych brzegów. — Ja też widziałam — i ja widziałem — odezwało się kilkoro dzieci — ciasto rosło i "pykało". Niektóre dzieci były przy tym, jak matka zagasawszy rękawy miesiła ciasto, a potem "lepiła" bochenki.

— To ja mówiłam i też mały chlebek upiekłam, w piecu bochenki się upiekły, zrobiły się takie ciemne, a jeden trochę czarny, bo się spalił.

— Ja też widziałem... wciąż wyrywały się dzieci.

Potem zaczynamy mówić o przyniesionym bochenku. Rozkroiłam chleb. Rozróżniamy skórkę twardą, chrupiącą i jaśniejszy miękisz. Jest dziurkowany i miękki, gdy jeszcze świeży.

Każde dziecko dostaje po małym kawałku chleba z bochenka, każde prosi 0 skórkę. Po dłuższym czasie w rozmowie z dziećmi przypominamy nasze wycieczki letnie na pole, konstatujemy, że gospodarze długo pracowali: zasiewali ziarno, zwozili, młócili, — duż0 się nad tym napracowali, ale pamiętali, że ludzie muszą mieć chleb na cały rok.


W październiku (materiał przerobiony z grupą dzieci starszych na wsi).

Któregoś dnia wracając ze spaceru posłyszałyśmy jakiś cichy szum i głuche gęganie. — Gęsi, dzikie gęsi! — wykrzykują dzieci, zadarłszy głowy do góry. Tak, to odlatywały dzikie gęsi.

Zaczęła się rozmowa na temat odlotu ptaków. (Widziałyśmy dawniej odlatujące szpaki).

— Skowronków też już nie — i wilgi też już nie gwiżdżą...

Niektóre dzieci przypominały, że widziały, jak dużo jaskółek zebrato się w jednym miejscu... — Tak latały; latały w kółko i piszczały... potem usiadły na drucie telegraficznym, tak ich było dużo, dużo — a teraz ich już wcale nie widać.

— Pewno nawoływały się do odtotu, zbierały się, by razem odlecić drogę, a odlatują małe ptaszki najczęściej w nocy, tak jest bezpieczniej, w ciemności nie napadną ich ani jastrzębie, ani inne drapieżniki, a drogę znajdą ptaki po ciemku.

— A kuropatwa nie odleciała — chodzi sobie po polu — odezwało się któreś dziecko. A przepiórka też pewno została (i przypomniały sobie dzieci przepiórkę, którą w czasie żniwa widziały w zbożu).

— Przepiórka, moje dzieci, ani została, ani odleciała — tylko na piechotkę sobie odeszła. Zainteresowało to dzieci. — A przez wodę? — Przefrunie, a dalej znów pójdzie. — I dzieci pewno za nią To długo bardzo iść muszą.

— Dużo ptaków nas opuściło, ale jeszcze i pozostało nie mało. W zimie przylecą do naszego ogródka na nasiona: sikorki, szczygły.

W chwili, kiedyśmy się zbliżały do i przedszkola, zobaczyłam na słoneczniku szczygła, który tak był zajęty wydobywaniem ziaren, że wcale nas nie spostrzegł. Dałam znak dzieciom, żeby się zatrzymały i były cicho. Na słońcu ślicznie lśniły jego ładne piórka. Dzieci znały szczygła, a teraz mu się jeszcze lepiej przyjrzały.

Usiedliśmy na werendzie, dzieci odpoczywały, a ja powiedziałam wierszyk o szczygiełku.

Ów spacer nasunął mi myśl, żeby zawiesić na ścianie przedszkola obrazki przedstawiające ptaki, które dzieci najlepiej znają. I niedługo pomysł wykonałam.

Część ptaków miałąm na pocztówkach, a częć namalowałam według atlasów: bocian, sroka, jaskółka, kuropatwa, przepiórka, skowronek, szczygieł, sikorka, szpak, wrona, wróbel. Sprawdziłam niajpierw, czy dzieci poznały ptaki, a następnie umówiliny się, że będziemy usuwali kolejno te, które od nas odleciały. W końcu pozostały nam jedynie ptaki osiadłe.

Na wiosnie postępowalimy odwrotnie: zawieszaliśmy ptaki nowo przybyłe.

Do naszych ptaków osiadłych wracaliśmy często, dzieci zawsze miały coś o nich do powiedzenia, bo mamy sposobność na wsi często je spotykać. Przytem w ogródku mamy kilka drzew, a w zimie zakładamy karmiki.

Wycieczka do lasu (wieś).

Poprzedniego tygodnia chodziliśmy na borówki, dziś idziemy na grzyby. W lesie jakoś cicho, nie słychać śpiewu ptaków. Dzieci konstatują, że poodlatywały pewno, a może niektóre poleciały na pole.

I owadów coraz mniej się spotyka — pochowały się we mchu czy w korze. Co się jeszcze zmieniło w lesie? Liście żółkną na drzewach.

Szukamy grzybów. Czy łatwo znaleźć. Grzyb chowa się między mchy, w igłach lub w liściach, trudno go odszukać.

Któremuś dziecku udało się znaleźć borowika.

Zwołałam dzieci i zwracam uwagę: — To jest najlepszy i najsmaczniejszy grzyb  musicie go poznać.

Nazywamy go królem grzybów. — Jaki ma kapelusz? (brązowy). Nóżkę? białą. — A taki mocny, twardy. Dotknijcie.

Kilkoro dzieci odezwało się, że przynosiły nieraz borowiki do domu i imatka suszyła je na zimę.

Teraz dzieci pokazują grzyby — przeważnie maślaki i kurki. Czyj grzyb jest największy? A kto ma najmniejszy? Podnieście do góry.

Powiem wam zagadkę:
Mały słaby, w lesie stoi,
Z miejsca się nie musza
i przed nikim nie zdejmuje
Swego kaipelusza.

Ktoby chciał powiedzieć siostrzyczce czy braciszkowi, ciekawam, czy zgadnie. Nauczmy się na pamięć.

Grzybów mamy w naszych lasach dużo, a dzieci moje, chodząc nieraz ze starszymi nauczyły się szukać, nawet borowików między niemało.

— A czy wy wiecie, kto oprócz was zbiera grzyby, właśnie te najlepsze — borowiki i maślaka? Wiewiórki. Nadzieje je na sosnowe sęczki i suszy. Zima długa, orzeszków może zabraknąć, a suszone grzybki dobrze smakują.

L. Klimkówna



Źródło: Jesienne miesiące na wsi. Z dziennika wychowawczyni, "Wychowanie Przedszkolne", 13 (1937), 5, s. 151–154.


Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz