2 sierpnia 2019

REGION POD LUPĄ#17 majówka, roboty w Prusach, Boże Ciało w 1988 r., Jednorożec A.D. 1914 i genealogia


To już siedemnasty wpis podsumowujący serię "Region pod lupą". Prezentuję tu, oprócz artykułów z "Kuriera Przasnyskiego", bo tam ukazują się poniższe teksty, krótkie notki na temat inspiracji i motywacji, jakimi się kierowałam podczas wyboru tematu felietonu. Ostatnimi miesiącami wyraźnie było widać, że nie miałam wystarczająco czasu na nowe teksty, dlatego w felietonach pisałam tylko o tym, o czym aktualnie informowałam na Facebooku albo na blogu. Zapraszam na przegląd tekstów opublikowanych między kwietniem a lipcem br. Na koniec wpisu ważna informacja na temat serii. 

Miłej lektury!



Odc. 96. Majówka Niepodległej
Do numeru wydanego 10 maja przeznaczyłam tekst, który uka
zał się - w szerszej wersji niż w prasie - na blogu. Zachęcam do lektury: KLIK. Z artykułu dowiecie się, w jaki sposób nasi przodkowie z Przasnysza i Jednorożca spędzali majówkę w okresie międzywojennym.


Odc. 97. Na robotach w Ostpreussen

W numerze z 22 maja ukazał się fragment wpisu z bloga: KLIK. Wybrałam historię Bolesława Więckowskiego, mieszkańca Chorzel, pochodzącego z Olszewki w gm. Jednorożec. W czasie II wojny światowej był na robotach przymusowych w Rzeszy. W 1941 r. miał 17 lat.
Łącznie pracował u 5 gospodarzy. Warunki zależały od tego, gdzie trafił. 


Odc. 98. Boże Ciało, orzeł i opozycja
To artykuł z 3 lipca. Ten sam tekst opublikowałam na moim fanpage'u na Facebooku. Cóż kryje się pod tym tytułem? W 1988 r. przy kaplicy w Rudnie Jeziorowym (gm. Krzynowłoga Mała) pojawił się wizerunek orła w koronie ze szponami skutymi kajdankami. Władzy komunistycznej, mówiąc eufemistycznie, bardzo się to nie podobało. O skutkach tej decyzji i ówczesnych nastrojach w pow. przasnyskim przeczytacie tutaj: KLIK.

Dekoracja ołtarza na Boże Ciało 5 VI 1988 r. w przasnyskiej parafii pw. św. Stanisława Kostki. Źródło: IPN BU 0982/57 t. 1, k. 122.

Odc. 99. Zaginiony świat
105 lat do Jednorożca przybyło małżeństwo Aleksandra i Marii Macieszów z Płocka. Ich wizyta to temat niezwykle mnie fascynujący i ważny dla historii tej wsi, więc chociaż już o nim pisałam, powróciłam do zagadnienia, by przedstawić nowe źródła.

On - lekarz, okulista, prezes Towarzystwa Naukowego Płockiego, zapalony fotograf, miłośnik historii regionalnej, antropolog, w późniejszym czasie burmistrz i prezydent Płocka. Ona - nauczycielka, publicystka, członkini Towarzystwa Naukowego Płockiego, regionalistka zainteresowana botaniką.

Przed I wojną światową, m.in. dzięki znajomości z ks. Władysławem Skierkowskim, wielkim propagatorem kurpiowskiego folkloru, A. Maciesza zainteresował się Kurpiami, którzy według niego stanowili enklawę nieskażoną cywilizacją. Zapragnął poznać bliżej mieszkańców dawnej Zagajnicy i przeprowadzić wśród nich badania antropologiczne. Zabrał ze sobą żonę, która wówczas zbierała materiały do zielnika Mazowsza Płockiego. Ze względu na położenie wsi Jednorożec w gub. płockiej to właśnie tutaj Maciesza postanowił zbadać mieszkańców dawnej Zagajnicy. W organizacji wizyty pomogli miejscowi lekarze: Roman Morawski oraz Stanisław Pyrowicz, który był członkiem TNP.

Niedawno w Płocku odnalazłam notatki Marii Macieszyny na temat pobytu w Jednorożcu w dniach 26 VI–7 VII 1914 r. oraz spis roślin, zebranych w tej części Mazowsza. Dzięki temu opisowi oraz zdjęciom wykonanym przez jej męża wiemy, jak wyglądał Jednorożec zanim działania wojenne w 1915 r. zniszczyły go całkowicie.

Kiedy Macieszowie zbliżali się do Jednorożca od strony Przasnysza, zauważyli bogactwo różnych roślin w borze między Szlą a Jednorożcem, ale i piaszczystą glebę, która nie zaopatrywała roślin w odpowiednią ilość wody. Niemniej pełno było poziomek i jagód. Macieszyna wspominała, że szleński bór krył w sobie bogactwo w postaci gliny, którą kopali okoliczni Kurpie (Szlę też zaliczała do Kurpiowszczyzny).

Do Jednorożca wjeżdżało się przez kołowrót, czyli zamykane wrota, które ustawiono na wszystkich wyjazdach ze wsi. W centrum wsi znajdowała się szkoła, w której się zatrzymali, i mieszkanie nauczyciela. Niedaleko głównego skrzyżowania dróg, które sprawiało, że wieś miała kształt krzyża z długą podstawą (dzisiejsza ul. Długa i Plac św. Floriana oraz Wolności) i krótkimi ramionami (dzisiejsze ul. Mazowiecka - dawne Piaski - prowadząca na paśnik za figurą św. Jana Chrzciciela oraz ul. Odrodzenia prowadząca na pola), znajdowały się: kościół, apteka, mieszkanie lekarza, urząd gminny, zajazd (karczma).

Domy stały po obu stronach drogi w równych rzędach, ukryte za szpalerami drzew oraz krzewów (topole, wierzby, bzy) i przydomowymi ogródkami. Wszystkie były drewniane, kryte słomą i stały szczytem do drogi. Tylko jeden kryty był blachą. Okna zdobiły papierowe białe firanki, a szczyty domów - śparogi.

Za chałupami znajdowały się zastodola, na których ustawione były budynki gospodarcze: spichrze, stodoły, szopy i chlewy dla dobytku. Wieś była schludna, bowiem wszystkie nieczystości gromadzono z przeznaczeniem na nawóz.

Wedle przytaczanych rozmów z mieszkańcami, nazwa przez nich używana - wieś zwali Jednorojscem - miała pochodzić nie od rogu (jednorożca), a roju (pszczół), co podkreślało pierwotne zajęcie mieszkańców osady, czyli bartnictwo. Mieszkańcy nie chcieli być nazywani Kurpiami, a Puszczanami.

Kobiety nosiły na co dzień włosy spięte w dwa warkocze, związane kolorowymi tasiemkami. Ubrane były w zgrzebne spódnice oraz luźne kaftany. Spódnice w podłużne pasy najczęściej mieniły się na żółto, czerwono i zielono. Noszono też fartuchy. Mężczyźni ubierali się po miejsku. Prawie wszyscy chodzili boso. Uważano, że nie opłaca się nosić po chłopsku, bo samodzielne tkanie wychodzi drożej niż zakup ubrania w mieście.

Macieszowie spotkali wiejskiego pasterza, który opowiadał, że pełni taką funkcję od dawna, że przed laty pasał nawet 3 tys. owiec, ale obecnie jest ich tylko 80. Jako powody wskazywał to, że nie opłaca się hodować tych zwierząt, że ubrania kupuje się w mieście jako te wytrzymalsze, ale i bardziej odpowiadające zmieniającym się gustom miejscowych kobiet. Pasterz dawniej nosił fuzyję, ale z powodu zakazu używania broni, nałożonego przez zaborcę, przerobił ją na fujarkę. Służyła do zwoływania owiec na wypas.

We wsi nie było psów, bo nie było potrzeby ochrony gospodarstw przed złodziejami. Takimi bywali tylko obcy i rzeczywiście kradzieże zdarzały się, ale z rąk złodziejaszków z Warszawy, wyposażonych w odpowiednie sprzęty.

Pewnego dnia przed mieszkaniem doktora M. Macieszyna spotkała mnóstwo kobiet z dziećmi, które przyjechały z sąsiednich wsi w celu zaszczepienia pociech na ospę. Wszystkie ubrane były w odświętne stroje kurpiowskie. Korzystając z okazji, M. Macieszyna odkupiła od jednej z matek pięknie zdobiony, samodzielnie wykonany czepek dla dziecka z przeznaczeniem do muzeum w Płocku.

Opis wizyty w Jednorożcu urywa się nagle. Nie wiem, czy istnieje jego dalsza część, ale jeśli tak, to będę jej szukać. Podkreślić tu należy, że opis streszczony powyżej odpowiada wszystkim zapiskom etnografa Adama Chętnika na temat mieszkania, ubioru czy zwyczajów kurpiowskich i potwierdza kurpiowskość Jednorożca.


Odc. 100. Genealogia (nie) na wakacje

To odcinek pożegnalny, ostatni, jubileuszowy. Trafił do numeru z 30 lipca. 

Gdy byłam nastolatką, tata opowiadał o przodkach. Byłam za młoda, by doceniać te opowieści, by się w nie zagłębiać. Ze strony mamy nie miałam tak wielu opowieści. Mało mówiło się o przeszłości, przynajmniej takie miałam wrażenie. Po latach wyjaśniło się, z czego to mogło wynikać.

Drzewo genealogiczne ze strony mamy, pochodzącej z Lipy w gm. Jednorożec, tworzyłam od 2016 r. Opowieścią, która stanowiła impuls do dogłębniejszych badań, był epizod z 1945 r. Wówczas to w Lipie członkowie oddziału ROAK pod dow. Kazimierza Artyfikiewicza „Trzynastki” zostali zabici przez grupę funkcjonariuszy UB, milicjantów i żołnierzy sowieckich. W rodzinie wiedziano o tragedii i o tym, że pradziadek Józef Krawczyk był osobą, która pomagała oddziałowi. Partyzanci spali w jego stodole.

W rodzinie istniała jakaś dziwna aura tajemniczości, swego rodzaju tabu wokół tego tematu. Może było związane z obawą o represje, jakich można było doświadczyć za pomoc „wrogom Polski Ludowej”. Nie wiem, czy pradziadek doświadczył jakichś represji za pomoc ROAK. Podobno on i dziadek Eugeniusz miewali problemy z przydziałem materiałów np. na remont budynków gospodarczych.

Ta opowieść sprawiła, że tama została przełamana; okazało się, że opowieści ze strony mamy mogą być równie ciekawe, co ze strony taty, choć może trudniej będzie do nich dotrzeć. I rzeczywiście, poszukiwania zdjęć, na których byłby pradziadek, trwały długo. Udało się w 2018 r. dzięki kontaktowi z dalszą rodziną oraz przygotowaniami do wystawy plenerowej w Lipie - inicjatywy Stowarzyszenia „Przyjaciele Ziemi Jednorożeckiej”.

Pradziadek Józef okazał się być osobą, która w okresie międzywojennym woził bryczką księżną Marię Ludwikę z Krasińskich Czartoryską, gdy przyjeżdżała do swoich dóbr krasnosielckich i chciała je obejrzeć. Dowiedziałam się też, że z prababcią oraz kilkorgiem dzieci w 1915 r. ruszył do Rosji, gdzie urodził się jeden z jego synów. Wrócili na pewno przed 1922 r., kiedy na świat przyszedł mój dziadek. A bieżeństwo to temat, którym zaczęłam się interesować w 2017 r. po lekturze książki A. Prymaki-Oniszk „Bieżeńcy 1915. Zapomniani uchodźcy”. Poszukiwania rodziny ze strony babci, mamy mamy, doprowadziły mnie do USA. Pradziadek Eugeniusz Piętka z rodzicami i rodzeństwem przebywał na emigracji zarobkowej za oceanem.

Dzięki dobremu zachowaniu źródeł udało mi się doprowadzić drzewo genealogiczne Gosiów, przodków prababci Marianny, do I poł. XVIII w., kiedy to żył Szymon Goś, ojciec Macieja, ur. w 1750 r. Wraz z Gosiami worek powiązań rodzinnych się rozsypał! W końcu 2016 r. okazało się, że Stanisław Goś (1922–2013), żołnierz NSZ, nauczyciel i dyrektor szkoły w Lipie, który uczył moją mamę, to wnuk brata mojego prapradziadka. Znajoma z Facebooka, śledząca od lat mojego bloga, a także sąsiadka i dobra koleżanka, okazały się być kuzynkami! Wszystko to dzięki jednemu zdjęciu, które przekazała mi Barbara Obidzińska, córka wspomnianego nauczyciela. W archiwum S. Gosia znalazłam też mnóstwo innych zdjęć, na których widać moją mamę i jej rodzeństwo w czasach szkolnych.

Po co spędzać czas, szukając aktów metrykalnych w Internecie, wydawać pieniądze na wyjazdy do archiwów itp.?

Podczas odkryć czuję się tak samo spełniona i szczęśliwa jak wtedy, kiedy odkrywam coś dotyczącego historii gm. Jednorożec, Przasnyskiego czy Kurpiowszczyzny. Fascynujące jest odkrywanie powiązań historii regionalnej, bliższej niż ta Wielka, ale jednak nadal jakoś odległej, z historią mojej rodziny, rodzinnej miejscowości, sąsiedniej wsi. Prapradziadek remontujący kościół w sąsiedniej parafii, krewny w KL Soldau, kuzyn w RAF... Nagle przeszłość staje się ciekawą układanką, której rozwiązywanie sprawia wiele przyjemności.

Genealogia pozwala pogłębić wiedzę na temat przeszłości. Nierzadko zainteresowanie historią zaczyna się od poznania dziejów rodziny, nawet jeśli poszukujący nie przepadał za historią w szkole. Poszukiwania uczą cierpliwości i zachęcają do dociekliwości. Genealogia jest impulsem do odwiedzenia miejsc, do których może bym nie dotarła. Poszukiwania rodzinnych powiązań pozwalają na spotkanie niezwykłych ludzi. Czasem tylko internetowo, a czasem osobiście. Genealogia sprawiła, że zbliżyłam się do niektórych członków rodziny: i tej bliższej, i tej dalszej.

Mówisz, że nie masz możliwości i czasu? Informatyzacja znacznie ułatwiła poszukiwania genealogiczne. Mnóstwo aktów metrykalnych jest zindeksowanych, a nawet sfotografowanych, w grupach dyskusyjnych i na forach wiele osób oferuje darmową pomoc w poszukiwaniach, a możliwości poruszania się ze względu na dostępność samochodów czy komunikację kolejową też wspierają poszukiwania rodzinne.

Wreszcie zajmowanie się historią rodziny pozwala mi odpowiedzieć na pytanie, kim jestem. Skąd się wzięły we mnie pewne cechy charakteru, zainteresowania, zachowania... Genealogia pozwala mi lepiej dostrzec, jakie wartości są dla mnie ważne, co cenię w życiu. Do dziejów przodków dokładam swoją cegiełkę. Poznając ich historię, czasem niełatwą, niekoniecznie będącą powodem do dumy, uczę się akceptacji w stosunku do innych i samej siebie.



To był ostatni felieton w cyklu „Region pod lupą”. Dziękuję za równo 3 lata wspólnej przygody. Może jeszcze kiedyś wrócę na łamy prasy, ale na razie, realizując jeden z celów na ten rok, czyli hierarchizację potrzeb i działań, rezygnuję z tej działalności. Decyzja ta jest też związana z tym, że chciałabym rozwijać bloga i, mam nadzieję, częściej tu publikować. A warto, bo wiele dobra mnie spotkało przez 7 lat jego prowadzenia. Mówiąc, że siódemka to szczęśliwa liczba. Ja wolę trzynastkę, więc już się nie mogę doczekać kolejnych 6 lat działalności! :D


Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz