30 marca 2023

SYLWETKI. REGIONALISTKI (4): Małgorzata Jaszczołt i jej fascynacja ludźmi i m.in. ursynowskimi... wsiami

W tegorocznej marcowej odsłonie serii SYLWETKI przedstawię Ci znane mi badaczki, które podejmują w swoich działaniach tematy regionalne. Dobrałam je tak, by każda pochodziła z innego regionu i reprezentowała nieco inny temat badań. Zapraszam na serię tekstów o pracy lokalnej badaczki, o tematach, którymi zajmują się moje bohaterki, o trudnościach, z jakimi się spotykają w pracy badawczej. W tym roku w ramach serii #marzecmiesiącemkobiet chcę więcej opowiedzieć o współczesnych badaczkach, które robią niesamowitą robotę, a bywają niedoceniane, niezauważane. Nierzadko jak tematy, które podejmują.

W czwartym odcinku przedstawiam Małgorzatę Jaszczołt. Poznałyśmy się kilka lat temu dzięki deseczce bartnej ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego, w którym Małgosia pracowała. Postanowiła ze mną jako Kurpianką i historyczką skonsultować tropy prowadzące do Puszczy Zielonej. Nie udało się ich potwierdzić. Deseczka wywołała więcej pytań niż dała odpowiedzi. Niemniej tekst powstał, a całe doświadczenie było fascynujące. Wówczas poczułam, że mam do czynienia z wyjątkową badaczką: wnikliwą, wrażliwą, ciekawą świata i ludzi, nieustępliwą.

Małgorzata Jaszczołt. Fot. Maria Weronika Kmoch, 23 III 2023 r.

Pochodzi z Siedlec, ale każde wakacje spędzała u babci i dziadka we wsi Zawady (gmina Przesmyki, powiat Mordy). Tu urodziła się jej mama. Tata pochodził z Siedlec.
– Czułam tam wolność, której potrzebuję, by w pełni oddychać. Na wsi było mi dobrze. Chodziliśmy po wsi, bawiliśmy się. To dlatego wieś we mnie ciągle jest i być może dlatego wybrałam etnografię, wtedy naukę kojarzącą się z kulturą ludową i innymi ludami. Na studiach okazało się, że etnografia to na szczęście dużo więcej.

W 1993 r. skończyła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Choć nie słyszała wcześniej o etnologii, wybrała ten kierunek jako absolwentka klasy humanistycznej. To była intuicja. Wówczas jednak nie miała sprecyzowanych zainteresowań. Kraków za to ujął ją od razu, gdy tylko w klasie maturalnej przyjechała do miasta na wycieczkę. Na UJ funkcjonowała wówczas Katedra Etnografii Słowian, co również wydawało się interesujące. Nie było odwrotu.

Od lat zajmuje się rzemiosłem i rękodziełem w kontekście historycznym i współczesnym. Dokumentuje je (filmy, podcasty), bierze udział w projektach, które łączą tradycję i nowoczesność. Publikuje artykuły m.in. w „Krainie Bugu”. Pisze teksty naukowe i popularnonaukowe, teksty na blogi. Swoimi refleksjami dzieli się na prywatnym profilu na FacebookuPrzy projektach związanych z rzemiosłem we współczesnych odsłonach współpracuje ze Stowarzyszeniem „Z Siedzibą w Warszawie”. W 2021 r. otrzymała tytuł Ambasadora Polskiego Rękodzieła kampanii HANDMADE YOUTH Programme. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby, jak sama mówi, nie spotkanie z najważniejszym człowiekiem w jej życiu zawodowym.
– Chciałam pracować jako etnograf. Krótko po studiach, w 1995 r., trafiłam do Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Wolne miejsce było tylko w Dziale Etnografii Polski i Europy, w kolekcji gospodarki podstawowej i rzemiosł. Kolekcją opiekował się Piotr Szacki. Myślałam, że zahaczę się tutaj i może później zajmę się jakąś inną kolekcją. Nie bardzo interesowały mnie „pługi, radła, sochy” – tak kojarzy się kolekcja kultury materialnej w muzeum etnograficznym. To oczywiście dużo więcej, bo cała sfera codzienności i pracy człowieka nie tylko w wieku XIX, ale do dzisiaj. Pracowałam z Piotrem Szackim 1,5 roku, później, po urodzeniu syna Szymona, przez 3 lata zajmowałam się dzieckiem, a następnie wróciłam do muzeum… i znów miejsce było tylko u Szackiego.

Piotr Szacki. Fot. S. Sikora, 1986 r. Źródło (dostęp 30 III 2023 r.).

Czy to przypadek? Po latach Małgosia nie ma wątpliwości. Tak miało być. Choć śmieje się, że gdyby była Szackim, to by tę młodą Małgosię wyrzuciła jak z nie pracy, to z działu. Była przykładna, precyzyjna, sumienna, robiła, co trzeba, ale brakowało tego czegoś. Weny. Powera. Iskry. Czy to intuicja, o której Szacki często mówił w aspekcie zawodowym, sprawiła, że mimo wszystko pokładał w młodej etnografce nadzieję, liczył, że po jego przejściu na emeryturę sprawdzi się w tej dziedzinie? Dziś Małgosia jest wdzięczna, że przypuszczalnie intuicja sprawiła, że w nią chyba uwierzył. Jego śmierć w 2004 r., choć tak ją dotknęła, stała się momentem przełomowym.
– Dowiedziałam się o jego odejściu, będąc na wakacjach. Gdy wróciłam do pracy, nagle poczułam większe zainteresowanie artefaktami z codziennej wiejskiej przeszłości. Chociaż miałam więcej zadań, to sama sobie się dziwiłam, że prawie od razu po jego śmierci, choć nie wiem, kiedy dokładnie, pojawiło się to cośMiałam żal do samej siebie, że nie zadałam Szackiemu wielu pytań, ale nie mamy wpływu na to, czy i kiedy pojawi się iskra. Wcześniej jej nie czułam, a potem, gdy czegoś szukałam, zastanawiałam się nad czymś, często znajdowałam odpowiedzi w jego materiałach. Wcześniej nie byłam kreatywna, a teraz zaczęły mi przychodzić do głowy różne pomysły na wystawy, projekty, działania. Nie umiem tego nazwać, nie wiem, dlaczego tak się stało. Polubiłam wyjazdy w teren, rozmowy z ludźmi, zajmowanie się kolekcją, oprowadzanie po wystawach i całą pracę. Zaczęłam nią żyć. Zainteresowałam się także filmem etnograficznym. Szacki był współautorem kilkudziesięciu filmów. Poszłam w tym kierunku.

Małgosia wspomina, że jej ciekawość w stosunku do człowieka, pracy rąk ludzkich, obudziła się podczas rozmów z Piotrem Szackim w PME. Zawsze lubiła ludzi, ale uważała się za nieśmiałą, raczej słuchała niż mówiła, obserwowała. Szacki wiele razy wspominał wyjazdy terenowe w latach sześćdziesiątych–osiemdziesiątych XX w. Potem możliwości w muzeum były ograniczone, ale w latach dwutysięcznych pojawiły się ponownie. Małgosia mogła wtedy doświadczyć badań terenowych, czyli sedna badań etnograficznych. Można było wyjeżdżać w teren, nabywać przedmioty do muzealnej kolekcji albo realizować dokumentację filmową. Jeden z pierwszych filmów Małgosi pt. Narodziny świecy (real. M. Jaszczołt, J. Sielski, PME 2008) był wyświetlany w Łodzi na Przeglądzie Filmów Etnograficznych.
– Po śmierci pana Piotra poczułam, że zostawił spuściznę, której ja nie mogę opuścić. Poczułam rodzaj obowiązku, a ja zawsze jestem odpowiedzialna. Przecież coś już o rzemiośle wiedziałam, nie było mi to obojętne, podstawy miałam. Piotr Szacki był człowiekiem wyjątkowym, wybitnym i dla mnie numerem jeden, jeśli chodzi o intelekt. Jak napisała prof. Zofia Sokolewicz w tekście Eko-muzeum i współczesność. Wspomnienie o Piotrze Szackim, „Etnografia Nowa”, 2011, nr 3, najpierw był człowiekiem, potem muzealnikiem i muzeologiem.

Zamiłowanie do rzemiosła zaszczepione w czasie współpracy z Szackim przejawia się w wielu działaniach Małgosi, zarówno podejmowanych w PME, jak też jako niezależna badaczka. Nie mniej ważny jest dla niej czynnik ludzki, czyli człowiek – taki jaki jest w pracy i życiu.
Bardzo mi są potrzebne kontakty z ludźmi. To jest najważniejsze. Lubię o nich opowiadać, zależy mi na tym, by został ślad po ludziach, których spotkam. Lubię też wiedzieć, kto zrobił dany przedmiot, dlaczego, w jaki sposób, jakie miał motywacje, do czego dana rzecz służy. Miałam wiele spotkań z rzemieślnikami, rękodzielnikami i wytwórcami różnych przedmiotów. Fascynowało mnie to, że przejmowali rzemiosła rodzinne, byli niejako nimi naznaczeni, a i tak najbardziej było widać, że je czuli, że wszystko robili z pietyzmem. Widziałam, że np. powroźnik z Myślenic w perfekcyjny sposób układa sznurki w pęczki, choć nie musi być tak dokładny. Rzemiosło to ludzkie ręce, to serce. Fabryka tego nie da. Dla mnie człowiek jest w każdym przedmiocie, który wykonał.

Małgosia czuje, że ludzie lubią z nią rozmawiać. Może to jej żywe zainteresowanie, które widać w oczach? Może tembr głosu i ciekawość, która wybrzmiewa w każdym zdaniu, które wypowiada? Wciąga się w historie napotkanych ludzi, w ich opowieść, w ich życie. Nic dziwnego, że do dziś ma w pamięci spotkanie, podczas którego dotąd oporna kobieta, żona pszczelarza z Drzewicy w województwie łódzkim (odlewającego świece gromnice w rurkach od odkurzacza, to dopiero historia!), utrzymująca dystans podczas rozmów telefonicznych, przy pierwszym spotkaniu na żywo obdarowała Małgosię prezentami, obrusami, opoczyńskimi dywanami, a wnuczek Patryk specjalnie dla niej zrywał czerwcowe truskawki. Niektóre kontakty osobiste z informatorami i informatorami zrobiły na Małgosi szczególne wrażenie i bardzo ją dotknęły.
– Szczególnie pamiętam spotkanie z Władysławem Polańskim z Piwnicznej w 2019 r. Robił rękawice furmańskie, wtedy był jednym z ostatnich. Pojechałam do niego wykonać dokumentację fotograficzną i przeprowadzić wywiad, a na kolejne spotkanie umówiliśmy się, by nagrać film. Byłam u niego 2–3 dni. Zrobiłyśmy z koleżanką materiał. Były momenty, że oprócz rozmowy, opowieści o życiu, które były bardzo ciekawe, mieliśmy chwile ciszy. Siedzieliśmy razem i nic nie mówiliśmy, ale czułam, że tak jest dobrze. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie zawsze trzeba z kimś rozmawiać. Można posiedzieć i pomilczeć, być. Czułam, że mam z nim wyjątkowy kontakt. Nawet żona pana Władysława mówiła, że mąż lubi, gdy przyjeżdżam. Chce mi się płakać, gdy go wspominam. To było wyjątkowe doświadczenie. Pan Władysław zmarł w roku 2010, kiedy chciałam nakręcić z nim film. Potem w Piwnicznej założono Towarzystwo Miłośników Piwnicznej. Dziewczyny odkryły jego dziedzictwo. Skorzystały m.in. z dokumentacji, którą współtworzyłam, i zadbały o wpis na Krajową listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO.





W 2020 r. w ramach programu „Kultura w sieci” jako stypendystka MKiDN Małgorzata Jaszczołt zrealizowała projekt „Ręce robią. Zapis przemysłów domowych”. Zajęła się rękodziełem w wymiarze domowym. Skąd ten pomysł?
– Chodzę po bazarach: Wolumen na Bielanach, Hala Mirowska… Uwielbiam je! Na jednym z nich Białorusini sprzedawali skarpety za 10 zł para. Okazało się, że odkupują je od jakiejś „babci”. Nie byli w stanie wskazać, kto to. Nikt nie chciał kupować tych skarpet, więc rozpropagowałam je wśród koleżanek, namawiałam do zakupu. Spotykałam też panie pod Halą Mirowską. Sprzedawały kapcie i skarpety po 8–10 zł. Pani Wanda na Wolumen przywoziła skarpetki i inne robótki domowe, sweterki. Inna pani przywoziła wyroby, które wykonuje jej dziewięćdziesięcioletnia mama. Pomyślałam, że chcę napisać o tych kobietach, zwrócić uwagę na ich rękodzieło. W muzeach doceniamy sztukę ludową (pytanie, co jest ludowe, a co nie, i kto o tym decyduje), a nie zajmujemy się zwykłymi robótkami i tym, co w ich wyniku powstaje. Wydaje się, że nikt o tym nie mówi i się tym nie zajmuje. Chciałam zebrać takie historie.



Opowiadając o tym stypendialnym projekcie, Małgosia zwróciła uwagę na bardzo ważny aspekt. Projekty, które powstają w ramach stypendiów ministerialnych lub miejskich, nie są archiwizowane. Gdy skończy się projekt, strony www im poświęcone, zakładane przez stypendystów i stypendystki, nie są opłacane. Po czasie nie można więc znaleźć efektów projektów. To wielka szkoda, bo powstało wiele wartościowych treści, ale nie ma do nich dostępu albo strony są słabo wyszukiwalne, bo tworzono je na darmowych kreatorach.

Jak przebiegał projekt „Ręce robią. Zapis przemysłów domowych”? To, co zrobiła Małgosia, miało, jak podkreśla, formę pilotażu.
– Chciałam się zorientować, jak powszechne jest zjawisko robótek ręcznych. Jakie są powody, że kobiety dziergają, że sprzedają skarpety za 10 zł? Raczej nie chodzi o zarobek, nie muszą dorabiać, więc może kieruje nimi jakaś inna potrzeba? To sprawia im przyjemność i czują, że są potrzebne. Ale te 10 zł nie jest adekwatne do ich pracy. W ramach projektu nawiązałam kontakty z różnymi grupami w Warszawie, przeprowadziłam parę rozmów zdalnych. Była też ankieta – bardzo dużo zgłoszeń przyszło, bo istnieje wiele grup szydełkujących kobiet, kobiet tworzących rękodzieło. Niektóre sprzedają to, co zrobią, zakładają działalność gospodarczą – i bardzo dobrze. Zrobiłam opisy osób, powstały portrety osób, które się zgodziły na zdjęcia. Opublikowałam to na stronie internetowej projektu. Chciałam rozszerzyć projekt, ale nie dostałam dofinansowania stypendialnego. Szukam pomysłu, by się tym zająć w szerszym kontekście. Myślę m.in. o kwerendach muzealnych. Ale do tego potrzebny jest i czas, i fundusze.

Także w ramach tego projektu Małgosia doświadczyła niezwykłych spotkań z ludźmi.
– Spotykałam głównie kobiety, ale znalazłam też jednego pana, który robił na szydełku. Inny pan przy Metrze Wilanowska sprzedaje pudełka, które idealnie równo okleja zapałkami. Jestem pod dużym wrażeniem, gdy czasem ludzie robią coś po nic. Byłam u niego w domu, rozmawialiśmy. Wyroby ma poustawiane w każdym wolnym miejscu, pudełek jest mnóstwo, a sprzedaje je tylko przy Wilanowskiej. Proponowałam, by spróbowałam w innych miejscach, ale mówi, że nie ma samochodu. Szkoda mi go, bo nie ma zbytu. Robi kapliczki, krzyże, obrazy święte… Choć to te wyroby można sklasyfikować jako kiczowate, to wzrusza mnie jego miłość do rękodzieła, dokładność i precyzja, z jaką jest wykonany każdy przedmiot. Był też krawiec, starszy pan, który stracił klientów przez remont drogi – trudno do niego dotrzeć. Krawiec czeka na klientów, pan od pudełek też czeka. Miałam pomysł na film z ich udziałem, by opowiedzieli, skąd ta pasja, by opowiedzieć o tym ich czekaniu. Fascynuje mnie, że ludzie mają pasję i to nie musi się przekładać na pieniądze. Pasja jest niewytłumaczalna, ale jest w tym moc i piękno.



Kiedy w głowie Małgosi kiełkował pomysł na projekt, przypomniała sobie, że w jej rodzinie drobnymi robotami ręcznymi zajmowały się głównie kobiety, że jej mama robiła na drutach, obie babcie też, a jedna z cioć całe życie szydełkowała. Po czasie doszła do wniosku, że miała pod ręką perełkę, ale jej nie zauważyła. Czasami tak jest, że mamy blisko kogoś wyjątkowego, a o tym nie wiemy.
– Ciocia, bardzo wierząca i pogodna, zawsze coś robiła, tworzyła. Wcześnie zachorowała na gościec, rodzaj reumatyzmu. To ciekawe, że jej wszystkie robótki odzwierciedlają fazy choroby. Na początku robiła na szydełku, potem przerzuciła się na haft, potem robiła chustki, potem jeszcze coś. Ciocia zawsze chciała być potrzebna. Walczyła z chorobą, a to, co robiła, to przecież praca ręczna. Mówi o tym wprost, że rękodzieło było dla niej zapisem choroby. Chciałabym zrobić wystawę jej prac, stworzyć opowieść o kobiecie, która przekłuła chorobę w rękodzieło. Myślę, że wartościowe byłoby, gdyby jakaś artystka to przetworzyła.

Małgosia uważa, że taki temat spotkałby się z zainteresowaniem społecznym. Zauważa, że współcześnie jest powrót do rękodzieła i rzemiosła, ludzie doceniają dobrą pracę. To świetny moment na rejestrację tradycyjnych zajęć, także tych, które nie uchodzą za typowo muzealne. Podczas jej pracy w PME się nie udało, ale kto wie, może teraz….

Skoro o działalności z ramienia PME mowa, to warto wymienić projekty, w które Małgorzata Jaszczołt była zaangażowana. Zacznę od najnowszych. Teren.RE-wizyty to projekt dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu Narodowego Centrum Kultury EtnoPolska 2021 oraz środków Samorządu Województwa Mazowieckiego. Był też filmowy projekt 7 spotkań, 7 historii realizowany w ramach programu „Patriotyzm Jutra 2020”. Małgosia była autorką projektu. Filmy powstałe w ramach projektu zrealizowali Grzegorz Szczepaniak i Adam Lipiński. Projekt dostał III nagrodę „Wierzba” w kategorii „Projekt Edukacyjny” w Mazowieckich Zdarzeniach Muzealnych. Muzeum w terenie. Etnograficzne reminiscencje filmowe to projekt z 2018 r. realizowany ze środków programu Kultura Dostępna MKiDN i uhonorowany I nagrodą „Wierzba” w kategorii „Projekt Edukacyjny”. Nie zapominajmy o interdyscyplinarnym międzynarodowym projekcie realizowanym z uczelniami artystycznymi Tradycyjne Trendy. Nauka mody u polskich twórców ludowych – to działanie z 2016 r. zostało dofinansowane przez MKiDN. W 2014 r. Małgosia była członkinią zespołu merytorycznego realizującego zadanie Uwolnić projekt. Była to część obchodów roku Oskara Kolberga. Projekt ze środków MKiDN współrealizowało Stowarzyszenie „Z Siedzibą w Warszawie”. W 2010 r. Małgosia zrealizowała projekt dofinansowany ze środków MKiDN Rzemieślnicy XXI wieku – powstało 15 dokumentów filmowych o tradycyjnych rzemiosłach (m.in. Ostatni kowal z OchojnaZawód powroźnikLudwisarskie serce do dzwonów), dokumentacja fotograficzna i wywiady z rzemieślnikami. Małgosia ma na koncie współautorstwo filmów, m.in. Narodziny świecy. Rzecz o domowym wyrobie świec (2008) oraz Etnograf i film (2013). Stworzyła wystawy stałe w PME, m.in.: Rękodzieło i rzemiosło ludowe (2006). Była współautorką wystawy stałej Porządek rzeczy. Magazyn Piotra B. Szackiego i wystaw czasowych, m.in. Kosmiczny zielnik (Warsztaty Kultury, Lublin 2020) oraz Babska droga od pieca do proga (PME 2006).



I właśnie ta ostatnia wystawa bardzo mnie zaintrygowała. Jak pojawił się pomysł, by przestawić tradycyjne zajęcia kobiet?
Bardzo identyfikuje się z kobiecością. Bliskie mi są kobiece zajęcia. Mogę powiedzieć, że lubię być kobietą. Sama potrafię szydełkować, ale nie mam na to czasu, choć lubię. Lubię też gotować. Wystawa pojawiła się w 2006 r., przed dyskusją o płci kulturowej. Chodziło o to, by pokazać, z czego wynika, jak to określiła socjolożka Jolanta Brach-Czaina w eseju Szczeliny istnienia, krzątactwo kobiet. Mężczyzna miał chwile, by odpocząć, a kobieta cały czas coś robiła. Kiedyś istniał dychotomiczny podział pracy i zajęć. Role były określone i każdy znał swoje miejsce. Nikt nie wchodził sobie w drogę. Mężczyźni byli odpowiedzialni za ciężką fizyczną pracę na roli, np. orkę. Faktycznie praca kobiety była fizycznie lżejsza, chociaż ciągła. Taki podział  wynikał także z racjonalizacji. Gdy coś badam, staram się zrozumieć, nie oceniam. Na wystawie, gdzie umieściliśmy zdjęcia i przedmioty z muzealnych zbiorów, chciałam pokazać ten świat kobiecych akcesoriów i związanych z nimi zajęć.

Podobnego tematu Małgosia dotknęła na warsztatach organizowanych przez organizację Vital Voices. Polski oddział stowarzyszenia, które w USA założyła Hilary Clinton i Madeleine Albright, raz w roku organizuje warsztaty i szkolenia dla młodych dziewcząt, które mają na celu pokazać, co współcześnie może osiągnąć kobieta. Małgosię zaproszono, by opowiedziała, jak dawniej wyglądała rola i sytuacja kobiet. Chodziło o zrozumienie, jakie zmiany zaszły, jaka była kiedyś rola kobiet, a jaka jest teraz.  To, czym się zajmujemy teraz, to kwestia naszego wyboru, co nie znaczy jednak, że wybór nie rodzi dylematów.

Wspomnienie tego projektu doprowadziło nas do wątku, który chciałam poruszyć, który pojawia się w każdym wywiadzie z serii REGIONALISTKI. Byłam ciekawa przemyśleń i doświadczeń Małgosi w temacie (nie)równości między kobietami a mężczyznami, feminizmu w pracy zawodowej. Kilka jej wypowiedzi mnie zaskoczyło. Uznałam je za wyjątkowo ciekawe, bo pokazują inną perspektywę niż ta, która do tej pory wybrzmiewała w rozmowach z Agnieszką Słupianek-Winkowską, Natalią Lendą i Małgorzatą Bukiel.
Nie jestem feministką. Nie uważam, że potrzebuję o coś walczyć. Ważne są dla mnie prawa wyborcze, to, że mogłam studiować i mogę pracować. Jestem wdzięczna kobietom, że to wywalczyły, bo trudno sobie wyobrazić, żeby miała siedzieć” w domu. Praca zawodowa jest dla mnie ważna, bo to przede wszystkim praca dla innych. Dzięki niej mogę opowiadać o ludziach. To jednocześnie moja pasja i praca lepiej nie można trafić.

Wywiad z Zofią Leszczyńską do Krainy Bugu, Radzyń Podlaski, marzec 2023 r. Fot. Jacek Dryglewski

W czasie naszej rozmowy zastanawiałam się – i tą myślą podzieliłam się z moją rozmówczynią – czy to pozytywne doświadczenie i uznanie dla kobiet jako etnografek wynikać może z tego, że w tej dziedzinie jest dużo specjalistek i że zaczęły się pojawiać w nauce wcześniej niż historyczki, bo na przełomie XIX i XX w. Nie znalazłyśmy odpowiedzi na to pytanie, ale przypomniało nam obu wystawę w PME. Jak czytamy na stronie muzeum, wystawa „Etnografki, antropolożki, profesorki” zwracająca uwagę na znaczenie, jakie kobiety odgrywały w kształtowaniu się etnologii jako dyscypliny naukowej w Polsce, [jest – przyp. M.W.K.] otwarta dla zwiedzających od 18 października 2022 roku. Wystawa prezentuje sylwetki etnografek i antropolożek (Maria Czaplicka, Alicja Iwańska, Cezaria Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz Jędrzejewiczowa, Sula Benet, Eleonora Plutyńska, Maria Znamierowska-Prüfferowa, Krystyna Krahelska, Giza Frankel, Olga Gajkowa, Bożena Stelmachowska, Janina Tuwanówna, Maria Frankowska, Wanda Brzeska, Jadwiga Klimaszewska, Maria Przeździecka, Zofia Cieśla-Reinfussowa, Kazimiera Zawistowicz-Adamska, Anna Kowalska-Lewicka, Maria Biernacka, Anna Świątkowska), z których wiele było znanych i cenionych przed I wojną światową i w międzywojniu.
– Już na studiach dużo się mówiło nie tylko o mężczyznach, znanych etnografach, ale też np. o Cezarii Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz Jędrzejewiczowej. Dużo było wykładowczyń na studiach. Być może dlatego, że skupiam się bardziej na teraźniejszości, mniej wracam do przeszłości – dodała Małgosia.

Czy jako przedstawicielka etnografii Małgosia zauważa różnice w podejściu badaczy i badaczek, ich wrażliwości, pozycji w nauce?
– Niektóre kobiety mówią, że w innych dziedzinach jest trudniej. W mojej nie odczuwam potrzeby, by podkreślać płeć badacza. Na etapie studiów było chyba nawet więcej mężczyzn. W muzeach wydaje się, że pracuje więcej kobiet, ale dyrektorami są często mężczyźni, chociaż także i kobiety. Wydaje mi się, że generalnie w muzealnictwie jest teraz więcej kobiet i możemy zajmować się wybranymi przez siebie tematami. Ale nie możesz być całkowicie niezależna, bo jak jesteś w instytucji, to oparcie jest ważne. Bez wsparcia góry” trudno prowadzić projekty badawcze. Można się spełniać, realizując projekty poza instytucją. To także zawodowy rozwój i możliwość zrobienia czegoś dla ludzi. Trudno ukrywać, to również szansa na dodatkowy zarobek. Tego aspektu nie da się całkiem pominąć, ale wszystko się dobrze łączy i to jest ważne.

Ucieszyło mnie, że moja rozmówczyni w życiu zawodowym miała dobre doświadczenia we współpracy z mężczyznami.
– Działamy razem. W etnografii jest równouprawnienie, ale mogę mówić tylko o moim doświadczeniu. Dla mnie ważny jest człowiek. Myślę, że wrażliwość badawcza nie zależy od płci. Znam mężczyzn, którzy mają dużą wrażliwość. W etnografii chodzi o to, by dostrzec coś więcej, coś, co jest pod powierzchnią, potrafić to zinterpretować, opowiedzieć o tym. Nikt mi nigdy nie dał odczuć, że jeśli jestem kobietą, to wykonuję coś gorzej, wypadnę słabiej niż kolega. Nie zrobił tego nawet Szacki, choć mógłby. – uśmiecha się Małgosia. – Zastanawiam się jednak, czy mężczyzna, badacz, zwróciłby uwagę na dziergające kobiety, czy by się nimi zainteresował. Choć oczywiście zdarza się też, że mężczyźni robią skarpety, robią na drutach, szydełku itp. I są mężczyźni, którzy się zajmują strojem ludowym! A ja z kolei zajmowałam się męską kolekcją” – dodaje z uśmiechem etnografka.

Skoro znów pojawił się Piotr Szacki, to chcę przywołać niezwykłą opowieść, którą podzieliła się ze mną Małgosia. Kobieta czuje, że ma ze swoim mentorem kontakt. Jak? Przez kliwię. To piękny tropikalny kwiat, który trafił do Małgosi, gdy zaczęła pracę w PME. Dostała go od Szackiego, a ten od kogoś innego. Kwiat może mieć dziś ponad 50 lat! Małgosia chciała się go pozbyć, ale Szacki jej nie pozwolił. Kiedy zmarł, poczuła, że nie może wyrzucić rośliny, choć wyglądała marnie. Uznała, że się nią zaopiekuje, choć, jak teraz opisuje, robiła wszystko nie tak jak trzeba: przestawiała z miejsca na miejsce, przelewała… Kliwia to roślina kwitnąca co roku. Ta jednak nie chciała. Pomna na słowa mentora, Małgosia okazywała kwiatu czułość, nazwała go „kwiatem pana Piotra”. Niespodziewanie roślina zakwitła w 2014 r., dekadę po śmierci Szackiego. Małgosia robiła wtedy akcję pod hasłem Uwolnić projekt. Rok później, gdy współtworzyła wystawę stałą Porządek rzeczy. Magazyn Piotra B. Szackiego, kliwia znów zakwitła. W 2016 r., kiedy odbyła się kolejna odsłona akcji Uwolnić projekt, roślina powtórzyła kwitnienie. W 2018 r. kwitła podczas projektu Muzeum w terenie. Etnograficzne reminiscencje filmowe, który zakładał „powrót w wybrane miejsca badań terenowych, które prowadzili od końca lat 60 do 80. XX w. Piotr Szacki i Krzysztof Chojnacki, pracownicy Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie”. I choć w 2019 r. nie „nie było żadnego muzealnego projektu pod duchowym patronatem Piotra Szackiego”, jak napisała Małgosia na blogu PME, etnografka doświadczyła cudu kliwii dokładnie w dniu, w którym jej syn miał przeszczep płuc. Potem kwiat już nie kwitł. Roślinę przesadziła, jak podkreśla Małgosia, cudowna Pani Agatka, ulubiona współpracowniczka, laborantka, opiekunka magazynów, która ma dobrą rękę do kwiatów. Małgosia zabrała doniczkę, gdy zakończyła pracę w PME. Teraz kliwia stoi w mieszkaniu na Żoliborzu. Czy jeszcze zakwitnie? Czy Szacki da w ten sposób błogosławieństwo”, na które czeka Małgosia, i „potwierdzi”, że podjęła właściwą decyzję, zmieniając miejsce pracy po 25 latach?
– Szacki śni mi się co parę lat. We śnie dużo rozmawiamy. Raz śniło mi się, że rozmawialiśmy. Trwało to już długo i trzeba było wracać. Wtedy poprosiłam: Panie Piotrze, niech mi Pan da do siebie telefon, zadzwonię, umówimy się na kolejny raz. Wtedy sen się skończył… A ja nadal nie mam telefonu do zaświatów – śmieje się Małgosia. – Raz w roku, gdy czuję potrzebę, idę na Powązki pogadać z Szackim. Zawsze kupuję świeczkę w glinianym pojemniku, bo to bliżej rzemiosła, które tak ukochał…

Kliwia. Fot. P. Walczak. Źródło (dostęp 30 III 2023 r.).

W każdej wypowiedzi Małgosi o Piotrze Szackim czuć szacunek, jakim go otacza. Czuć jej podziw dla człowieka, którego spotkała na początku swojej zawodowej drogi. Ten przykład pokazuje, jak wiele zależy od ludzi, którzy pojawiają się w naszym życiu! Często my nie dostrzegamy swojego potencjału, a widzą go inni.
– On mnie stymulował, zmuszał do myślenia. Dawniej wstydziłam się wyrażać swoje zdanie, nie byłam taka rozmowna. Uważałam, że mój intelekt mu nie dorównuje. Nasze rozmowy, choćby o zupie szczawiowej (którą lubił), zawsze były mądre, wnosiły coś więcej niż mogłoby się wydawać.

Ważnym wątkiem w serii REGIONALISTKI jest kwestia miejsca, lokalności, regionu rozumianego wąsko lub szeroko. Dlatego zastanawiałam się, jak na zagadnienie patrzy moja rozmówczyni. Wszak praca etnograficzna zawsze wiąże się z konkretnymi miejscami, zakłada wyjazdy na badania. Czy Małgosia ma ulubione miejsca? Ukochany region?
– W muzeum mieliśmy profil ogólnopolski, więc badania mogły być prowadzone w każdym miejscu w Polsce. Chciałam wracać do miejsc, które badał Szacki, gdzie robił filmy etnograficzne, zaobserwować zmianę, jaka zaszła w tych miejscach. Dlatego często bywałam na Podlasiu i w Małopolsce, bo tam Szacki zrobił najwięcej filmów. I tak, najbardziej lubię te tereny – jak Szacki. To też nas łączy. Ja pochodzę z Podlasia, on tam jeździł  w dzieciństwie na wakacje do rodziny. Ale np. Murzynowo, wieś badana przez Jacka Olędzkiego, znana warszawskim etnografom, którą poznałam dopiero w muzeum, też mnie urzekła. Podoba mi się również Suwalszczyzna. Szczególnie Studziany Las nad Czarną Hańczą to cudowna wieś i cudowni ludzie. Byłam tam w ramach projektu Teren. RE-wizyty, ale to także miejsce realizacji pierwszego muzealnego filmu Garnki ze Studzianego Lasu z roku 1967, z roku mojego urodzenia. W ramach pracy w Narodowym Instytucie Kultury i Dziedzictwa Wsi wróciłam niedawno z badań w mało znanej mi Wielkopolsce – były to badania ludowych bajek i opowieści.

W 2015 r. Małgosia zaangażowała się w realizację Mazowieckiego Szlaku Tradycji. To portal prowadzony przez samorząd województwa mazowieckiego prezentujący ciekawe miejsca, zwyczaje i ludzi na Mazowszu. Małgosia jest jedną z autorek opisów punktów szlaku. W 2016 r. trafiła na Kurpie Zielone. Współpracowała z fotografem Krzysztofem Hejke, który wyjątkowo upatrzył sobie ten region. I przepadła... Choć w ramach szlaku była w Radomskiem i na wschodnim Mazowszu, to najbardziej zakochana jest w Puszczy Zielonej.

Małgorzata Jaszczołt podczas warsztatów lepienia woskowych wot w Brodowych Łąkach, 5 VIII 2022 r. Fot. Maria Weronika Kmcoh

– Gdy pojawia się możliwość wyjazdu na Kurpie, to od razu ruszam. W 2019 r. trafiłam do Brodowych Łąk. Opisałam zwyczaj woskowych wot, który w latach pięćdziesiątych XX w. obserwował Jacek Olędzki. Potem zaproponowałam, by w PME zrobić film o wotach. Podjęłam się tego zadania z Mariuszem Raniszewskim. W 2020 r. była pandemia, więc nie byliśmy w Brodowych Łąkach, ale rok później przyjechaliśmy zrobić film o woskowych wotach i trwaniu dawnego zwyczaju. W 2022 r. na odpust na Przemienienie Pańskie urządziliśmy, we współpracy z ks. Jerzym Ciakiem i Fundacją Splot Pamięci z Ostrołęki, pokaz filmu w brodowskim kościele. Planowaliśmy z Mariuszem zbadać wota woskowe w zbiorach PME, które pochodzą z różnych miejsc w Europie. Czy się jeszcze uda, zobaczymy. Ale Brodowe Łąki mają dla mnie szczególne znaczenie. W 2019 r. wzięłam udział w obrzędzie składania wotów i modliłam się za syna. Dwa miesiące później, 29 września, w dniu św. Michała, którego wezwanie nosi brodowski kościół, odbył się przeszczep Szymona. Gdy się idzie wokół ołtarza, to człowiek czuje, że dzieje się coś niezwykłego – uśmiecha się moja rozmówczyni. – Powinnam tam jeździć z wdzięczności. Mam przeczucie, że chłopak, który dał płuca Szymonowi, jest związany z miejscem, w którym kiedyś byłam. W 2018 r. dużo jeździłam. Czuję, że to mogła być Małopolska, ale to zapewne będzie na zawsze tajemnicą…


W 2012 i 2013 r., współpracując z Fundacją Ari Ari, Małgosia wzięła udział projektach: Muzea prywatne, kolekcje lokalne. Badania nowej przestrzeni kulturowej oraz Kolekcje lokalne, muzea społeczne. Dynamika zmian w krajobrazie kulturowym. Odbyły się w ramach programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Obserwatorium kultury”. Polecam zajrzeć do raportu z badań.
– Fascynuje mnie temat muzeów prywatnych, społecznych, potrzeba zbierania czegoś, którą mają ludzie. Dlaczego to robią? Jest mi to bliskie, bo sama zawsze byłam „śmieciarą”. Zbieram rzeczy, bo czuję, że w rzeczach są ludzie. Trudno mi się pozbyć przedmiotów, które od kogoś dostałam. Myślę, że ciekawe byłoby zderzenie kolekcji zwykłych ludzi z kolekcjami muzealnymi. Chodzi o ideę, o potrzebę porządkowania, zbierania. To nas łączy, choć pociągają nas różne rzeczy.

W 2019 r. uczestniczyła w badaniach Ochotniczych Straży Pożarnych. Fundacja Ari Ari współpracowała w tym zakresie z Mazowieckim Instytutem Kultury. Badając OSP, Małgosia zauważyła, że w niektórych wsiach podział na aktywność społeczną kobiet i mężczyzn jest wyraźny: kobiety w KGW, a mężczyźni OSP. Oczywiście jak trzeba, to sobie pomagają. Ale są też sytuacje mieszane: w OSP bywają kobiety, a w KGW mężczyźni. KGW jako środowisko wyróżnia potrzeba wspólnotowości.

Z tymi ostatnimi – a jak mówi, kobiecość ją ciągnie – miała do czynienia podczas pracy w komisjach konkursowych Festiwalu „Polska od Kuchni”. Zasiadała w jury z ramienia PME. W pierwszym roku takiej działalności oceniała rękodzieło, potem także i kuchnię. Małgosia uważa, że w takich sytuacjach obecność osoby z wykształceniem etnograficznym jest ważna.
– W kulinariach nie chodzi tylko smak. Trzeba wiedzieć, czy jakieś danie jest tradycyjne, że nie jest przesadnie zmodyfikowane. Przykładowo w Lubuskiem mieszkają potomkowie przesiedleńców z Bukowiny. Na festiwalu kobiety zaprezentowały mamałygę. Kucharz będący w jury konkursu uważał, że to nic wyjątkowego. Kobiety zaś podkreśliły, że ta potrawa robiona jest na podstawie przekazu przodków, że nie zaprzestały tradycji. Wspomniały, że w latach siedemdziesiątych XX w. danie to kojarzone było z biedą, wyśmiewano się z nich, że jedzą takie tanie potrawy. A to przetrwało i teraz mogą być dumne z dziedzictwa. Chodzi więc o spojrzenie ludzkie. Choć nikt im nie kazał, to kobiety wybrały coś dla nich ważnego. Etnograf to zauważy.


Ja z kolei zauważyłam, że w czasie naszej rozmowy Małgosia czasem używała feminatywów, a czasem nie. Zapytałam ją o stanowisko w tej sprawie.
– Używam tych, które są dla mnie naturalne, przychodzą łatwo, nad którymi się nie zastanawiam. Takie nowe jak gościni mnie rażą. Jeśli ktoś bardzo potrzebuje, to ok, ale ja pozostaję przy tych, które używam od zawsze.

Dla ciekawskich dopowiem, powołując się na tekst Ewy Kołodziejek, „żeńska forma gościni jest w naszym języku od bardzo dawna, znajdziemy ją na przykład w Słowniku języka polskiego, tzw. warszawskim, wydanym w 1900 roku. Jest ona notowana obok żeńskiej formy gościa, a zilustrowana cytatami z literatury XVI- i XVII-wiecznej. Nie są więc nazwy gościa i gościni wymysłem współczesnych feministek, tylko nazwą historyczną obrazującą symetryczność form męskich i żeńskich. Formy gościa używała też Eliza Orzeszkowa, co notuje Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego”.

Jak więc określa się Małgorzata Jaszczołt?
– Byłam pracownikiem muzeum, ekspertką. Jestem etnografem, mogę być etnografką – uśmiecha się moja rozmówczyni. – Jeśli zaś chodzi o badania, mogę być i badaczem, i badaczką. Może dlatego, że zajmuje mnie wiele rzeczy, a w zasadzie nigdy nie doznałam dyskryminacji z powodu bycia kobietą, niewiele uwagi poświęcam kwestiom leksykalnym związanym z feminatywami.

Zajmijmy się teraz pracami, które Małgosia prowadziła w Warszawie, a które sprawiły, że pomyślałam o niej jako o bohaterce serii REGIONALISTKI. Nie wiem, jak Wy macie, ale ja mam chyba podobnie jak Małgosi.
– Coś mnie czasami przytrzymuje lub ciągnie w jakieś miejsce. Nie wiem, co, może to ta intuicja, o której mówił Szacki?

Pola kapusty należące do SGGW, w tle Pałac Kultury i Nauki, po prawej stronie osiedle domów jednorodzinnych SGGW przy ul. Nowoursynowskiej, 1956 r. Fot. Z. Siemaszko, NAC (dostęp 2 IV 2023 r.).

W 2009 r. w życiu Małgosi, ni stąd ni zowąd, ale już na stałe, pojawiło się miejsce, które ją fascynuje, przyciąga, którego nie może, nie chce i nie umie zostawić. Coś ją tu sprowadziło i mówi, co ma dalej robić, jakiś impuls. I choć nadal się gubi na Ursynowie, to nie potrafi sobie wyobrazić, by nie wracać tutaj. A zaczęło się przypadkiem, jak to często bywa. W Internecie znalazła informację: Piotr Guział napisał, by stworzyć na Ursynowie park etnograficzny ursynowskich wsi. Był to pomysł Lecha Królikowskiego. Była zaskoczona. Dotąd nie wiedziała nic o Ursynowie poza tym, że w PRL powstało tam wielkie blokowisko, nowe osiedle. Mieszkając w Warszawie, była w dzielnicy kilka razy. A tu dowiaduje się, że na Ursynowie były i, co więcej, do dziś są wsie! Małgosia przekazała informację koleżankom z PME. Jedna z nich odezwała do Guziała. Wraz z Jerzym Szałyginem zaczęły rozmawiać z władzami dzielnicy Ursynów. Piotr Guział został bowiem burmistrzem Ursynowa. Zachęcił badaczki, by aplikowały o stypendium dzielnicowe.

Dlaczego badania etnograficzne na Ursynowie? Powodów było kilka. Jak podała Małgosia w 2018 r., 1. Ursynów nie był do tej pory objęty badaniami etnograficznymi. 2. Chodziło o upowszechnienie w Warszawie mało znanego wątku wiejskiej przeszłości, ale i teraźniejszości dzielnicy. 3. Zamiar opisu dziedzictwa niematerialnego i materialnego, które jest bez wątpienia spuścizna dzielnicy Ursynów. 4. Chęć opowiedzenia historii indywidualnych wyłaniających się z opowieści po raz pierwszy nagranych rozmówców – ich codziennego życia, pracy oraz święta. 5. Idea powołania skansenu na terenie Ursynowa z uwzględnieniem zabytków zebranych na terenie wsi ursynowskich (budynki, narzędzia rolnicze, elementy wyposażenia wnętrz) – trudne do zrealizowania. 6. Ciekawy temat wsi w mieście, który możliwy jest do zbadania tylko na Ursynowie.

Ul. Bekasów (dawna wieś Stary Imielin) w maju 2022 r. Fot. Maria Weronika Kmoch

Gospodarstwo przy ul. Bekasów (dawna wieś Stary Imielin) w maju 2022 r. Fot. Maria Weronika Kmoch


Kapliczka na rogu ulic: Łączyny i Wyczółki (dawna wieś Wyczółki), 2017 r. Fot. Grzegorz Gołębiowski, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, Wikimedia Commons

Kanał Grabowski wpadający do Jeziorka Grabowskiego (niedaleko skrzyżowania ulic Pląsy i Poloneza), 2017 r. Fot. Emptywords, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, Wikimedia Commons

Stary Imielin, zdjęcie lotnicze, 2021 r. Fot. Emptywords, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, Wikimedia Commons

W 2011 r. Małgorzata Jaszczołt, Julia Włodarczyk, Anita Broda, Małgorzata Kunecka i Maria Pożarowska zrealizowała trzy podprojekty finansowane przez dzielnicę Ursynów:
  • Dziedzictwo kulturowe dzielnicy Ursynów: dziedzictwo niematerialne, kultura duchowa i społeczna
  • Zabytkowe założenia urbanistyczne, architektura i budownictwo (Jerzy Szałygin)
  • Zabytkowe założenia zieleni, archeologia (Maria Pożarowska, Maciej Świątkowski).
Przez dwa lata badaczki działały w grupie, potem na placu boju została tylko Małgosia, która czuła, że nie może odpuścić Ursynowa. Udało się już opisać obrzędowość i zwyczaje w dawnych wsiach, ale to było za mało. Chciała zająć się rzeczami, dopytać o to, co ludzie zostawili z przeszłości. Dostała kolejne stypendium z Urzędu Dzielnicy Ursynów. W latach 2013, 2017 i 2018 zrealizowała projekt badawczy Badania terenowe – pamięć miejsca wśród mieszkańców dawnych wsi na terenie dzielnicy Ursynów. Strona projektu z 2013 r. jest dostępna online. Badaczka współtworzyła publikacje: Ursynów z pamięci. Szkice z badań etnograficznych (Małgorzata Jaszczołt, Jerzy Szałygin, Julia Włodarczyk, 2014) oraz Ursynów lokalny. Pod miejską tkanką (Małgorzata Jaszczołt, Jerzy Szałygin 2018). Materiały z badań (audio, transkrypcje, opracowania, fotografie) zdeponowała w Ursynotece. Wówczas PME nie było zainteresowane tematem i efektami badań. Materiały są dostępne Bibliotece Publicznej im. J.U. Niemcewicza, ale tylko na miejscu. Nie można ich znaleźć w sieci, ale Małgosia uważa, że to i tak lepiej, niż gdyby miały zostać tylko na jej dysku, w komputerze.
– Zaczęło do mnie docierać, że ci ludzie zasługują, by o nich mówić. Nawet ludzie mieszkający na Ursynowie nie wiedzą, ile wieków liczy historia tego terenu. To miejsce jest warte opowieści, i to wieloaspektowej.

To opowieść m.in. o tożsamości, o wartościach, o przywiązaniu do ziemi. Małgosia uważa, że to są rzeczy, których nie da się przecenić.
Jak mówią o sobie ludzie, z którymi rozmawiałam? Mówią „jestem z Grabowa” czy „jestem z Imielina”. Mówią też „jadę do Warszawy”. Podkreślają to, co jest pierwsze – swoją wieś. Szczególnie wśród starszych mieszkańców słychać tę odrębność. Ponadto cieszą się, że ich ziemie nie zostały im zawłaszczone – wskazała Małgosia w rozmowie z Piotrem Doroszem w Programie 1 Polskiego Radia.
– Spotykając się z ludźmi na Ursynowie, zaczęłam zastanawiać się nad rodzinną ziemią mamy. Ja już nie potrzebuję tam jeździć, ale widzę, że ona tak, jaki jest dla niej ważny kontakt z tym miejscem. Ja wychowałam się w bloku. Myślę, że mieszkanie w bloku odcina nas od korzeni, od przywiązania do ziemi. Może kamienice mają jeszcze to coś, a blok można zostawić, przeprowadzić się. Ludzie na Ursynowie mają osadzenie w ziemi. Daje to im siłę, mają świadomość: nie mogę tego sprzedać, bym się sprzeniewierzył – podkreśliła moja rozmówczyni.

Budynek przy ul. Tanecznej 59 (dawna wieś Imielin), 2009 r. Fot. Qkiel, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, Wikimedia Commons

Ul. Kokosowa 30 (dawna wieś Wolica). Źródło (dostęp 2 IV 2023 r.).

Dawny popegeerowski czworak przy ul. Nowoursynowskiej (dawna wieś Wolica), później należał do SGGW, dziś już rozebrany. Zdjęcie sprzed 2018 r. Źródło (dostęp 2 IV 2023 r.).

Budynek przy ul. Nowoursynowskiej (dawna wieś Wolica). Źródło (dostęp 2 IV 2023 r.).

Ursynowska historia to też opowieść o tym, jak miasto wchłania wieś. To tragiczna historia dawnych wsi, o której należy opowiedzieć. Przecież ludzie tu mieszkający od lat, rodziny, które miały tu ziemię niemal od wieków, były wysiedlane, by na Ursynowie powstało nowe osiedle. W 1951 r. dzielnicę włączono do Warszawy.
– (...) pozostali tylko ci, których ziemie nie zostały rozparcelowane, nie uległy „inkorporacji”. Taki proces, można powiedzieć, jest w pewien sposób naturalny. Miasto zawsze zawłaszcza wieś… Do II wojny światowej ci mieszkańcy żyli sobie bardzo spokojnie. Aczkolwiek koegzystencja z miastem istniała. Prowadzili gospodarstwa rolne. – wskazała w rozmowie z Piotrem Doroszem Małgorzata Jaszczołt. – Teraz wiele się mówi o regionie Urzecza, które było takim zapleczem warzywnym Warszawy. Ale nie mówi się dużo o wsiach ursynowskich. A one także były takim zapleczem. Bliskość miasta umożliwiała sprzedaż płodów rolnych. Potomkowie lub ci, którzy do tej pory uprawiają ziemię na Ursynowie, podkreślają, że były tam bardzo dobre ziemie. Byli z tego dumni. Niektóre wsie specjalizowały się w ogórkach. Inne w zbożach, ziemniakach…

Może dziś, gdyby gospodarować racjonalnie, gdyby teraz wydawać decyzję o budowie nowego osiedla na Ursynowie, taki obszar by się uratował. Według Małgosi to wielka strata, że dawna wiejskość, tradycja, potencjał gospodarczy Ursynowa nie został zachowane. To była decyzja odgórna. „Mieszkańcy dawnych ursynowskich wsi wspominają złość, która targnęła nimi, gdy usłyszeli, że to właśnie ich ziemie mają być przeznaczone pod budowę osiedla” – czytamy na stronie Programu 1 Polskiego Radia.

Wątek wysiedleń, parcelacji ziemi, wybrzmiewa w opowieściach, które Małgosia uchwyciła w dwóch filmach o Ursynowie. Niemniej czuje, że niedostatecznie zgłębiła temat. Powód jest prosty: ci, którym ziemie zabrano, wyjechali. Badaczka do nich nie trafiła. Ale gdyby sprawę nagłośnić, to może zgłosiliby się ludzie, którzy stracili ziemię na Ursynowie, i opowiedzieliby o tym doświadczeniu.



W lutym 2022 r. w Ursynowskim Centrum Kultury „Alternatywy” odbyła się premiera filmu Wsie Ursynowa. Introspekcje. Reżyserem filmu jest Felix Mirosław Mamczur. Film wyprodukował Urząd Dzielnicy Ursynów we współpracy z Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie z okazji 45. rocznicy powstania osiedla Ursynów Północny, czyli pierwszych bloków przy ul. Puszczyka i Wiolinowej. Zdjęcia wykonał Marek Grabowski. W filmie wystąpili: Piotr Salomonowski z Imielina, Mirosław Laskowski z Wyczółek, Jerzy Majchrzak z Krasnowoli, Wojciech Rowiński z Dąbrówki, Halina i Jacek Latoszek z Kabat.


Jako że materiału na film było dużo, powstał drugi. W filmie Wsie Ursynowa. Nostalgicznie, który miał miał premierę w UCK „Alternatywy” w grudniu 2022 r., wystąpili: Zofia Zawłocka z Wyczółek, Aleksandra Łagowska i Waldemar Bieńko z Dąbrówki, Longin Sakowski z Wolicy, Krzysztof Walendzik z Jeziorek i Krzysztof Zębowicz z Grabówka. Reżyserką i autorką scenariusza filmu jest Aleksandra Szczyrek.
 

– Już dawno chciałam zrobić film o Ursynowie, ale dopiero po jakimś czasie wpadłam na to, że mogę kogoś do tego zadania zatrudnić. Chodziło o czas: przeprowadziłam kilkadziesiąt wywiadów i robiłam to poza pracą zawodową. Nie udźwignęłabym filmu sama, ale dzięki dyrektorowi PME Robertowi Zydlowi i finansowaniu przez Urząd Dzielnicy Ursynów udało się zrealizować dwa filmy.

Jak można przeczytać na portalach informacyjnych Ursynowa, jest decyzja o trzecim odcinku cyklu. Burmistrz Robert Kempa chce sfinansować projekt.

W 2022 r. Małgorzata Jaszczołt wraz z Julią Włodarczyk przygotowała wystawę 200 lat Ursynowa, 45 lat osiedla Ursynów. Prezentowano ją w galerii UCK „Alternatywy”. Jest to podsumowanie wieloletnich badań Małgosi. Na planszach umieszczono zdjęcia, wypowiedzi dawnych mieszkańców i mieszkanek wsi ursynowskich i historię dawnych wsi. Pojawiają się nazwiska obecne na tym terenie z dziada pradziada: Chodzeniowie, Chrzanowscy, Karniewscy, Latoszkowie, Majchrzakowie, Mrówkowie, Sakowscy, jak również nazwy wsi na terenie dzielnicy: Dąbrówka, Grabów, Imielin, Jeziorki, Kabaty, Moczydło, Pyry, Wolica, Wyczółki. Małgorzata Jaszczołt wygłaszała też prelekcje na spotkaniach organizowanych przez ursynowską społeczność. W 2019 r. wystąpiła w sali Miejsca Aktywności Lokalnej przy Dzielnicowym Ośrodku Kultury Ursynów z prelekcją Zapamiętane z Zielonego Ursynowa. Był to element finisażu wystawy fotograficznej Zielony Ursynów wczoraj i dziś – Międzypokoleniowy Projekt Sąsiedzki.

Budynek przy ul. Wełnianej 39 (Natolin), 2022 r. Fot. Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0 PL <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/deed.en>, Wikimedia Commons

Ul. Hołubcowa (dawna wieś Grabów), 2011 r. Fot. Alina Zienowicz (Ala z), e-mail, CC BY 3.0 <https://creativecommons.org/licenses/by/3.0>, Wikimedia Commons

Ul. Perkalowa (Natolin), 2022 r. Fot. Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0 PL <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/deed.en>, Wikimedia Commons

Ursynów to nie jedyne miejsce, w którym etnografka natrafiła na ślady wiejskości. Na Bielanach ludzie pamiętają o przeszłości dzielnicy, ale nie ma już jej śladów. Wiemy, że na Woli były pola, ale nie widać tam, jak na Ursynowie, dawnego układu wiejskiego. Za to na Woli były ogrody Ulricha. Na Białołęce do dziś działa gospodarstwo rodziny Majlertów. Jest też nieodkryty potencjał Mokotowa i jego wiejskiego charakteru, do dziś widocznego, którym ja sama zajmowałam się w pandemii. Zachęcona przez Małgosię niebawem Wam o tym opowiem... W innych dzielnicach są widoczne pojedyncze ślady wiejskości. To sprawiło, że moja rozmówczyni wpadła na pomysł kolejnego projektu stypendialnego. Chciała wejść w różne warszawskie dzielnice i dotknąć wiejskości w mieście. Zadała sobie pytania: co można nazwać wsią w Warszawie, co typowego kojarzy się nam z wsią, a widoczne jest na terenie stolicy?

Tak Małgosia opisała projekt „W Warszawie wsie” na stronie mu poświęconej: Projekt tropi miejsca, ludzi, zjawiska… zanurzone w przeszłości po to, by przedłużyć im życie, by je wpleść do rzeczywistości, odnaleźć takie miejsca na mapie Warszawy, które się „zatrzymały” i, pozostając w swoim niespiesznym rytmie, kontrastują z wielkomiejskim biegiem. (...) w poszukiwaniu warszawskiej wiejskości planuję wyruszyć na Bielany, Wolę, Białołękę… Projektem tym chciałam również wrócić do idei, która być może wydaje się mało realna, ale nie niemożliwa, do idei „Skansenu” w Warszawie. W czasach, kiedy potrzebujemy powrotów do przeszłości, z pewnością byłby ciekawą propozycją na kulturalnej mapie. Bo przecież „wszyscy jesteśmy ze wsi”, jeśli nie my, to nasi praprzodkowie… Przy tym nie chodzi o to, by cokolwiek dzielić, a łączyć, bo przecież wieś z miastem może tworzyć całkiem udany mariaż… Warszawa to miasto, które się ciągle rozrasta, wchłaniając tereny wiejskie. Najbardziej spektakularne było wchłonięcie ursynowskich wsi, o którym nie ma dzisiaj zbiorowej pamięci… usytuowanie największego warszawskiego osiedla, dzisiaj jednej z warszawskich dzielnic, na terenie kilku wsi na zawsze zmieniło życie i mieszkańców: Dąbrówki, Grabowa, Imielina, Jeziorek, Krasnowoli, Kabat, Służewa, Wolicy, Wyczółek i… Warszawy. (...) Spacerując po obrzeżach Warszawy ciągle można spotkać domy, które pamiętają przeszłość, obok których rosną sady… a układy ruralistyczne zdradzają, że kiedyś była tam wieś…




W ramach projektu zrealizowanego dzięki stypendium m.st. Warszawy powstały teksty publikowane na stronie internetowej i fanpage’u. Na zakończenie projektu w 2021 r. odbyła się debata – rozmawiano o potrzebie skansenu, który pomógłby w utrwalaniu pamięci o Ursynowie, ale też stworzeniu opowieści o migracjach, zmianach w przestrzeni, z którą mogłoby się utożsamiać wiele osób, także tych napływowych. To miejsce, w którym można byłoby rozmawiać o zawłaszczaniu wsi przez miasta. Istniejące już skanseny opowiadają bowiem o wsiach, które były, które już nie istnieją, a tu mielibyśmy do czynienia z przestrzenią, która ilustruje dziejące się na naszych oczach procesy. Małgosia obiecuje, że nie zostawi tego tematu, ale zdaje sobie sprawę, że przedsięwzięcie wymaga dużych nakładów finansowych. Poniżej znajdziecie zapis wspomnianej debaty.
 

Zastanawiało mnie, z którego z tak wielu działań, które podjęła moja rozmówczyni, jest najbardziej dumna. Odpowiedź potwierdziła tylko to, co wybrzmiało już wcześniej, czyli to, jakie są priorytety Małgosi w pracy naukowej.
– Cieszy mnie to, że w filmach wystąpili ludzie z Ursynowa, że opowiedzieli o sobie, o swoim miejscu, że tu są, trwają. Pani Zofia czytała wiersz o miłości do rodzinnej ziemi. To zbudowało film. Miałam wrażenie, że była wręcz szczęśliwa, że to pójdzie dla innych, że jest przekaz, że to zostanie. Cieszę się, że w końcu mogli sami o sobie opowiedzieć, wypuścić z siebie te historie. Zawsze oddaję ludziom głos, bo uważam, że to jest ważne, żeby sami o sobie mogli opowiedzieć. Cieszę się ich radością. Najistotniejsze, że to się stało. Cieszy mnie, jeśli coś może iść w świat, jak klapki mieszkańca Ursynowa. Robił je przez 70 lat, tak samo koszyki z listewek. Koleżanka po ASP zainteresowana rzemiosłem, gdy dowiedziała się o panu Janie, wykupiła od niego wszystkie koszyki i wprowadziła je w obrót. On na tym zarobił, a koleżanka opisała przedmioty. Zyskały nowe życie.

Słuchając Małgosi, zastanawiałam się, czy jest w stanie nie myśleć o pracy, wyłączyć podejście etnograficzne.
– Ja jestem cały czas w roli etnografa, badawczej, to jest dla mnie naturalne. Trudno mi wyjść z tej roli. Nie jestem innym człowiekiem w pracy i poza nią. Zawsze staram się dostrzegać pozytywy, to, co niedobre, przerzucam do tła, ale nie zawsze tak się da. Jeśli jest źle, to zawsze jest to dla mnie lekcja. Jestem trochę pracoholiczką, ale odpoczywam. Lubię jeździć po Polsce, ale też za granicę: na Bałkany lub do Włoch. Śmieję się z moją córką Wiktorią, że w poprzednim życiu byłyśmy Włoszkami albo ja krakowianką, bo to moje ukochane miejsce. Kraków to moje miejsce na ziemi.

Małgosia ukochała sobie również Jagłowo, które poznała dzięki służbowemu wyjazdowi w 2018 r. To malowniczo położona na Biebrzą wieś.
– Nigdy nie chciałam mieć żadnego domu, działki, ale jeśli już, to chciałabym tam. Czemu? Nie wiem. Działam intuicyjnie. Czasem po prostu czuję, że w pewnych miejscach jest mi dobrze. Lubię jeździć po Polsce, lubię zwiedzać miasta, lubię jeździć na wieś. Obecnie nie byłabym chyba w stanie mieszkać na wsi, ale się nie zarzekam, bo w życiu podlegamy różnym transformacjom. Miasto to energia. W mieście czuję się dobrze, ale – może to zaskakujące, bo mieszkam w Warszawie prawie 30 lat – nie czuję, że stolica to moje miejsce. Jest obok mnie, nie identyfikuję się z nią, ale doceniam to miejsce przez ludzi, jakich spotkałam. Przez to, że tu poznałam Piotra Szackiego, całe żałowanie, że nie jestem w Krakowie, choć bym chciała, znika. Zawsze najważniejsi są dla mnie ludzie! Ale kto wie, może jeszcze kiedyś wrócę do Krakowa?! – kończy z uśmiechem Małgosia.

Małgorzata Jaszczołt. Źródło (dostęp 2 IV 2023 r.).

Obecnie Małgorzata Jaszczołt kieruje Działem Programowym Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi. Jak stwierdziła, to duże wyzwanie, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana. O sobie pisze tak: Lubi aktywność, nie potrafi usiąść w miejscu, szuka ciągle coś ją fascynuje, więc docieka. Uważa się bardziej za praktyka niż teoretyka. Dobrze, że życie przynosi nowe wyzwania i możliwości… i daje ciągle poznawać wspaniałych ludzi. Bycie człowiekiem dla innych uważa za najważniejsze, więc cieszy ją, że zawód, który wykonuje, to bycie wśród ludzi i dla nich, że daje jej możliwość zostawienia po nich śladu… Jej teksty można znaleźć m.in. na stronie etnograficzne.wordpress.com. Jej opowieści można podsłuchać m.in. w podcastach PME.

Maria Weronika Kmoch i Małgorzata Jaszczołt po wywiadzie będącym podstawą tego artykułu. Fot. Maria Weronika Kmoch, 23 III 2023 r.

Bibliografia
I. Źródła
Rozmowa z Małgorzatą Jaszczołt, 23 III 2023 r.

II. Opracowania
Etnografki, antropolożki, profesorki (dostęp 30 III 2023 r.);


Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz